poniedziałek, 5 stycznia 2015

Deszczowe sushi

Na spełnienie pierwszego marzenia z naszej listy wybrałyśmy ponury i deszczowy dzień. Pogoda za oknem nie zachęcała do niczego, ale to właśnie tamtego dnia poczułyśmy, że musimy coś wreszcie zrobić, bo inaczej zwariujemy. Do nauki nie miałyśmy chęci (jak zresztą codziennie), oglądanie smutnych filmów wpędziłoby nas w jeszcze większą depresję, a wylegiwanie się w łóżku i patrzenie w sufit powodowało u nas potężne wyrzuty sumienia. Bo jak tak można marnować swoje życie?!
A co najlepiej robić w deszczowe dni? JEŚĆ. Wybrałyśmy się więc na sushi! Nie musiałyśmy długo szukać. Wysiadłyśmy na przystanku gdzieś niedaleko centrum i weszłyśmy w pierwszą lepszą uliczkę, gdy naszym oczom ukazała się tabliczka zachęcająca do odwiedzenia restauracji i skosztowania tej azjatyckiej potrawy. W drzwiach powitała nas urocza Chinka, ubrana w tradycyjny strój, która z uśmiechem wskazała nam stolik, przy którym mogłyśmy usiąść. Wewnątrz było bardzo przyjemnie. Szum wody ściekającej po ścianie wpływał na nas kojąco. Wszędzie pełno roślin, a w tle azjatyckie melodie. Rozsiadłyśmy się wygodnie i szybko chwyciłyśmy menu, zadowolone, że już jesteśmy tak blisko spełnienia pierwszego marzenia.
Bo najtrudniej jest zacząć.

Z tego względu,że pierwszy raz w życiu jadłyśmy sushi, nie za bardzo wiedziałyśmy co wybrać. Więc jak to zazwyczaj kobiety robią: wybrałyśmy na podstawie obrazków i cen. If you know what I mean. :D Zamówiłyśmy do tego herbatkę w imbryczku, która wyglądała najładniej spośród tych wszystkich krewetek, krabów, małży i innych dziwnych rzeczy, których z pewnością nie hodujemy w naszych studenckich lodówkach.

Kiedy czekałyśmy na danie, próbowałyśmy poćwiczyć trzymanie pałeczek, co nie chwaląc się -wychodziło nam całkiem nieźle. Problem pojawił się później, kiedy musiałyśmy coś w nich złapać, utrzymać i podnieść do ust.

I nadeszła ta chwila! Nie wiedziałyśmy, że można się cieszyć z tak prostej rzeczy. Bo przecież nie potrzeba wiele, by wybrać się ze znajomymi do restauracji albo przygotować samemu sushi w domu. Miałyśmy niezły ubaw, z naszych niezdarnie trzymanych pałeczek i mozolnych prób zjedzenia czegokolwiek.
Powoli weszłyśmy w wprawę i z minuty na minutę sushi znikało z talerza.


Niestety nie było tak dobre, jak tego oczekiwałyśmy!
Justyna umiała to określić prosto i przejrzyście:
„Całe to sushi…wcale nam nie smakowało! Jakaś obrzydliwa trawa z ogonem ryby i do tego coś, co wyglądało jak grzybki, a smakowało jak gówno”. :D
W każdym razie doszłyśmy do wspólnego wniosku, że na pewno istnieje podział na dobre sushi i niedobre sushi. Widocznie trafiłyśmy na to drugie. A przecież rodzajów tej potrawy jest całe mnóstwo!


Nie zraziłyśmy się tym ani trochę. Wszystkiego w życiu trzeba spróbować! J