Na spełnienie pierwszego
marzenia z naszej listy wybrałyśmy ponury i deszczowy dzień. Pogoda za oknem
nie zachęcała do niczego, ale to właśnie tamtego dnia poczułyśmy, że musimy coś
wreszcie zrobić, bo inaczej zwariujemy. Do nauki nie miałyśmy chęci (jak
zresztą codziennie), oglądanie smutnych filmów wpędziłoby nas w jeszcze większą
depresję, a wylegiwanie się w łóżku i patrzenie w sufit powodowało u nas potężne
wyrzuty sumienia. Bo jak tak można marnować swoje życie?!
A co najlepiej robić w deszczowe
dni? JEŚĆ. Wybrałyśmy się więc na sushi! Nie musiałyśmy długo szukać. Wysiadłyśmy
na przystanku gdzieś niedaleko centrum i weszłyśmy w pierwszą lepszą uliczkę,
gdy naszym oczom ukazała się tabliczka zachęcająca do odwiedzenia restauracji i
skosztowania tej azjatyckiej potrawy. W drzwiach powitała nas urocza Chinka,
ubrana w tradycyjny strój, która z uśmiechem wskazała nam stolik, przy którym
mogłyśmy usiąść. Wewnątrz było bardzo przyjemnie. Szum wody ściekającej po
ścianie wpływał na nas kojąco. Wszędzie pełno roślin, a w tle azjatyckie
melodie. Rozsiadłyśmy się wygodnie i szybko chwyciłyśmy menu, zadowolone, że
już jesteśmy tak blisko spełnienia pierwszego marzenia.
Bo najtrudniej jest zacząć.
Z tego względu,że pierwszy raz
w życiu jadłyśmy sushi, nie za bardzo wiedziałyśmy co wybrać. Więc jak to
zazwyczaj kobiety robią: wybrałyśmy na podstawie obrazków i cen. If you know
what I mean. :D Zamówiłyśmy do tego herbatkę w imbryczku, która wyglądała
najładniej spośród tych wszystkich krewetek, krabów, małży i innych dziwnych
rzeczy, których z pewnością nie hodujemy w naszych studenckich lodówkach.
Kiedy czekałyśmy na danie,
próbowałyśmy poćwiczyć trzymanie pałeczek, co nie chwaląc się -wychodziło nam
całkiem nieźle. Problem pojawił się później, kiedy musiałyśmy coś w nich
złapać, utrzymać i podnieść do ust.
I nadeszła ta chwila! Nie
wiedziałyśmy, że można się cieszyć z tak prostej rzeczy. Bo przecież nie
potrzeba wiele, by wybrać się ze znajomymi do restauracji albo przygotować
samemu sushi w domu. Miałyśmy niezły ubaw, z naszych niezdarnie trzymanych
pałeczek i mozolnych prób zjedzenia czegokolwiek.
Powoli weszłyśmy w wprawę i z minuty na minutę sushi
znikało z talerza.
Niestety nie było tak dobre, jak tego oczekiwałyśmy!
Justyna umiała to określić prosto i przejrzyście:
„Całe to sushi…wcale nam nie smakowało! Jakaś obrzydliwa
trawa z ogonem ryby i do tego coś, co wyglądało jak grzybki, a smakowało jak
gówno”. :D
W każdym razie doszłyśmy do wspólnego wniosku, że na
pewno istnieje podział na dobre sushi i niedobre sushi. Widocznie trafiłyśmy na
to drugie. A przecież rodzajów tej potrawy jest całe mnóstwo!
Nie zraziłyśmy się tym ani trochę. Wszystkiego w życiu
trzeba spróbować! J