poniedziałek, 9 marca 2015

Autostop :)

Naszym kolejnym marzeniem, a właściwie wyzwaniem był AUTOSTOP :) 
Skreśliłyśmy z listy to już w lipcu, ale z wstawieniem posta jak zwykle troszeczkę zwlekałyśmy.

Cała podróż wypadła świetnie, dostarczyła nam wszystkich emocji od stresu przez strach, zmęczenie, zrezygnowanie do nadziei, radości, zadowolenia i spełnienia :D

Naszą podróż rozpoczęłyśmy we wtorek rano.
Mama mówiła: pamiętaj. Starsi mili panowie wcale nie są starszymi miłymi panami. Pierwszy samochód, który się zatrzymuje, a w nim starszy pan. Słowak w zadbanym aucie. Trochę krępująco, bo o czym rozmawiać z starszym Słowakiem? Kilka słów, a potem cisza. W takim razie pomilczmy. Milczenie też dobre. Po tym jak minęliśmy granicę, starszy pan wysadził nas w Trstenie, na Słowacji. Czyli nie był ani niebezpieczny, ani niemiły. Skąd to matczyne uprzedzenie do starszych miłych panów?!
Drugi samochód zatrzymał się po jakichś 20 minutach machania tabliczką. Młody chłopak. Tym razem atmosfera o wiele lepsza. Pogaduszki przez całą drogę z wyłączeniem momentu, kiedy przejeżdżamy między wspaniałymi wzgórzami. Zaparło nam dech. Kiedy zatrzymał się i kupił korbaczki, znów zaczęliśmy żywo dyskutować. I. i s t n i e j e ? . Dystans dłuższy, zbliżamy się do Bratysławy. "Ja jestem energija, ty jesteś energija, wszystko jest energija!"
Ledwo stanęłyśmy na stacji i wyciągnęłyśmy kanapki, kiedy miałyśmy już kolejny przewóz. Dwóch panów. Czerwone kombinezony, pracują w jakiejś firmie, bo przyjechali czerwonym vanem i ciężarówką.
- Do Bratysławy?
- Tak! i dalej, do Monachium.
Zaoferowali, że nas podwiozą bliżej stolicy Słowacji. Nie zastanawiałyśmy się długo.Mają dobre spojrzenia.
- Ja bym swojej córy tak nie puścił! w życiu! - mówi jeden i wręcza nam ogromną bułkę, którą kilka minut wcześniej kupił na stacji.
Wysiadamy 40 km od Bratysławy. Zaraz potem zatrzymuje się tir. Niski, o śniadej cerze mężczyzna zaprasza nas do środka. Patrzymy po sobie i oceniamy, czy można mu ufać. Mimo, że wygląda na niegroźnego, wycofujemy się z wysokich schodków tira. 
- Nie wsiąde! 
Ale to wszystko przez te drzwi. Otwierają się tylko z jednej strony.
Znów stajemy przy drodze. Czwarty autostop. Znów mężczyzna, w dość starym aucie. Wsiadamy i jedziemy. Okazuje się, że wykształcony poliglota.Skończył wiele stopni. Ma wytartą kremową bluzkę i lekko zabrudzone spodnie.
- Mam dwa domy, mnóstwo pieniędzy, tak,że nie muszę pracować do końca życia. Ale wiecie co...Pieniądze są niczym.
Cztery autostopy i ponad 700km na nami. Dojeżdżamy do Niemiec, miasto Deggendorf. Rozkładamy się na poboczu, niezbyt wiele ludzi, więc nikomu nie przeszkadzamy. Siedzimy dalej. Ale zauważył nas mężczyzna. Mężczyźni bohaterami?
Podchodzi do nas i oferuje pomoc. Nie chcemy się ruszać, bo całkiem wygodnie siedzi się na kamykach. On jednak jest uparty.
- Nie zostawię was tu.
Mamy wybór: inna stacja, gdzie możemy złapać stopa do Monachium lub nocleg,gdzieś w mieście.
- Wymyślimy coś razem, nie martwcie się.
Wybieramy jednak stację. Kto wie, może akurat przed północą dojedziemy do Monachium. A to przecież już tylko 100 km od naszego celu.Zmieniamy więc miejsce i próbujemy sił na stacji. Wolfgang daje nam jednak swój numer, zanim odjeżdża.
- Gdybyście mnie potrzebowały, dzwońcie! - widać błysk w oku.
Zostajemy same. Nikt jednak się nie zatrzymuje przez następną godzinę. Nie pozostaje nam nic innego, tylko szukać noclegu. Ale jesteśmy przecież w środku miasta. Obok skrzyżowania autostrady i drogi miejskiej jest lasek. Całkiem sympatyczny, nieduży. Rozkładamy namiot, otoczone przez drzewa. Dobry kamuflaż! Huczą pędzące samochody. Kładziemy się w naszym gniazdku pod śpiworem. Czeka nas dluga noc.
Wstajemy o 5.30 . Nie da się spać. Zbyt duży hałas i emocje, które nie pozwalają zasnąć. Po złożeniu namiotu kierujemy się na stację benzynową. Tą samą, co poprzedniego dnia. Niestety przed nami najdłuższe łapanie stopa. 4 godziny na 4 różnych drogach. I nic. Upał daje się we znaki. Tylko smutne uśmiechy ludzi, którzy nie są w stanie nam pomóc. Ileż można. Telefonujemy do Wolfganga. To tak, jakby to przewidział, że będziemy w podbramkowej sytuacji. Przyjeżdza po nas po godzinie, jest szczęśliwy.
- Lubię pomagać ludziom. - przyznaje się. Troszczy jak o najlepsze znajome.- Zawiozę was na inną stację, jest większa i łatwiej tam kogoś złapać. Jeśli wam się nie uda, przyjadę po was jutro.
Dobre uczynki ulegają zwielokrotnieniu i tworzą ogromny łańcuch łączący wszystkich ludzi na świecie. Zrób coś dobrego dla drugiej osoby, a szczęście do ciebie wróci. Z podwojoną siłą.
Po jakimś czasie zatrzymuje się drobna kobieta w luksusowym białym samochodzie.
- Też w waszym wieku podróżowałam stopem. Zawiozę was do mojego domu, odpoczniecie trochę.
Wsiadamy. Jesteśmy wykończone staniem w tym upale.
Na końcu ostry podjazd i wjeżdżamy do pięknej posiadłości. W garażach parę samochodów i motorów, stadnina koni i ogromny ogród. 
- Nie będziecie dzisiaj już łapać stopa! - szuka dla nas pociągu. Jest niesamowicie miła i jednocześnie jest pierwszą kobietą, która nam pomogła. Zawozi nas na stację i kupuje bilety. Nie chce przyjąć pieniędzy.
- Dziewczyny! to wasze wakacje!
Ściska nas na pożegnanie i pędzi do samochodu. A po niej zostaje tylko w powietrzu cudny zapach jej perfum i dwie butelki owocowych soków.
Około godziny 17 jesteśmy w Memmingen. To był nasz cel. Miło jest osiągać cele.


Spędzamy tam 3 cudowne dni, jeżdżąc na rowerach, wdrapując się na drzewa  i kąpiąc się w dzikich jeziorkach. 
Czas mija szybko. W sobotę z bólem żegnamy się z miasteczkiem i jedziemy do Monachium. Stamtąd już tylko busem do domu.
Siedzę i myślę, jak wiele wspaniałych osób spotkałyśmy. Każdy nas czegoś nauczył. 
LUDZIE SĄ DOBRZY. Naprawdę.
Pomoc człowieka względem nas samych, uczy nas, żeby pomagać innym. Łańcuch dobrych uczynków. :) 
#autostop #jedziemy #lista #marzeń #celów #wyzwanie #dobre_uczynki #ludzie #lista_marzeń #stop #hitch-hiking #Memminegn #pozytywne #rób_rzeczy_ktorych_się_boisz #wakacje #memorise #make #wish #make_a_wish #makeawish #polishgirls #ludzie_są_dobrzy #mężczyzi_bohaterami #men-hero #anywhere #fun #just_do_it!

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Deszczowe sushi

Na spełnienie pierwszego marzenia z naszej listy wybrałyśmy ponury i deszczowy dzień. Pogoda za oknem nie zachęcała do niczego, ale to właśnie tamtego dnia poczułyśmy, że musimy coś wreszcie zrobić, bo inaczej zwariujemy. Do nauki nie miałyśmy chęci (jak zresztą codziennie), oglądanie smutnych filmów wpędziłoby nas w jeszcze większą depresję, a wylegiwanie się w łóżku i patrzenie w sufit powodowało u nas potężne wyrzuty sumienia. Bo jak tak można marnować swoje życie?!
A co najlepiej robić w deszczowe dni? JEŚĆ. Wybrałyśmy się więc na sushi! Nie musiałyśmy długo szukać. Wysiadłyśmy na przystanku gdzieś niedaleko centrum i weszłyśmy w pierwszą lepszą uliczkę, gdy naszym oczom ukazała się tabliczka zachęcająca do odwiedzenia restauracji i skosztowania tej azjatyckiej potrawy. W drzwiach powitała nas urocza Chinka, ubrana w tradycyjny strój, która z uśmiechem wskazała nam stolik, przy którym mogłyśmy usiąść. Wewnątrz było bardzo przyjemnie. Szum wody ściekającej po ścianie wpływał na nas kojąco. Wszędzie pełno roślin, a w tle azjatyckie melodie. Rozsiadłyśmy się wygodnie i szybko chwyciłyśmy menu, zadowolone, że już jesteśmy tak blisko spełnienia pierwszego marzenia.
Bo najtrudniej jest zacząć.

Z tego względu,że pierwszy raz w życiu jadłyśmy sushi, nie za bardzo wiedziałyśmy co wybrać. Więc jak to zazwyczaj kobiety robią: wybrałyśmy na podstawie obrazków i cen. If you know what I mean. :D Zamówiłyśmy do tego herbatkę w imbryczku, która wyglądała najładniej spośród tych wszystkich krewetek, krabów, małży i innych dziwnych rzeczy, których z pewnością nie hodujemy w naszych studenckich lodówkach.

Kiedy czekałyśmy na danie, próbowałyśmy poćwiczyć trzymanie pałeczek, co nie chwaląc się -wychodziło nam całkiem nieźle. Problem pojawił się później, kiedy musiałyśmy coś w nich złapać, utrzymać i podnieść do ust.

I nadeszła ta chwila! Nie wiedziałyśmy, że można się cieszyć z tak prostej rzeczy. Bo przecież nie potrzeba wiele, by wybrać się ze znajomymi do restauracji albo przygotować samemu sushi w domu. Miałyśmy niezły ubaw, z naszych niezdarnie trzymanych pałeczek i mozolnych prób zjedzenia czegokolwiek.
Powoli weszłyśmy w wprawę i z minuty na minutę sushi znikało z talerza.


Niestety nie było tak dobre, jak tego oczekiwałyśmy!
Justyna umiała to określić prosto i przejrzyście:
„Całe to sushi…wcale nam nie smakowało! Jakaś obrzydliwa trawa z ogonem ryby i do tego coś, co wyglądało jak grzybki, a smakowało jak gówno”. :D
W każdym razie doszłyśmy do wspólnego wniosku, że na pewno istnieje podział na dobre sushi i niedobre sushi. Widocznie trafiłyśmy na to drugie. A przecież rodzajów tej potrawy jest całe mnóstwo!


Nie zraziłyśmy się tym ani trochę. Wszystkiego w życiu trzeba spróbować! J